15 sierpnia 2014

"It's so hard to be here so far away from you..."


Miłość może być różna. Kochać można rodziców, dziecko, kraj. Wydaje mi się jednak, że kiedy mówimy o miłości, najczęściej mamy na myśli uczucie, którym darzymy inną osobę, drugą połówkę. Człowiek z natury łączy się w pary, poszukuje osoby, która otoczy go ciepłem, zaakceptuje takim, jakim jest i będzie dzielić z nim życie.
W obecnych czasach, w dobie internetu i gwałtownego postępu technologicznego, także miłość, a raczej jej poszukiwanie, zmienia się. Rzadko zdarza się, by człowiek, który regularnie i często korzysta z internetu, nie miał choćby jednego "wirtualnego" znajomego. Obecnie normą jest kontaktowanie się z innymi w sieci, czy to za pomocą for, komunikatorów czy jak ja teraz, blogów. A więc coraz bardziej powszechne stają się związki zawierane za pomocą lub dzięki internetowi. Ale czy to może być miłość?
Posiadam dużo znajomych, których poznałam w internecie, bliższych i dalszych. Mam kilkoro zaufanych, którzy są dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi i traktuję ich tak samo, jak "realnych" znajomych. Zdarzyło się kilka głębszych uczuć. Jednak po kolei.
Co właściwie musi się wcześniej zdarzyć, by zaistniała miłość i co to w ogóle oznacza?
Według mnie miłość to rozszerzenie przyjaźni. Osoba, którą się kocha, powinna być naszym powiernikiem sekretów, kimś, kto doskonale nas rozumie, akceptuje nasze wady i zalety, z kim można porozmawiać o wszystkim. Powinno jej zależeć na naszym szczęściu i dobru, powinna przechodzić razem z nami trudne chwile. Krótko mówiąc — powinna mieć wszystkie cechy przyjaciela. Rozszerzeniem jest fizyczność. To z miłości przytulamy się, chodzimy za rękę, całujemy, uprawiamy seks. 
Skoro w miłości zawiera się cielesność, to jak można darzyć tym uczuciem kogoś, kogo zna się tylko przez internet? 
Cóż, jestem zmuszona powiedzieć, że nie można (inaczej strzeliłabym sobie w kolano), co jednak nie zmienia faktu, że uczucie większe i głębsze niż przyjaźń pomiędzy dwiema osobami jedynie w sferze internetu jest możliwe. Jeśli miałabym je do czegoś porównać, byłby to okres, w czasie którego jedna osoba podoba się drugiej, dobrze się z nią dogaduje i dobrze czuje się w jej towarzystwie. Nazywajcie to, jak chcecie. Czuje się wtedy takie same motylki w brzuchu, podczas rozmowy, czeka się z taką samą niecierpliwością na kolejną, z takim samym entuzjazmem odkrywa się cechy danej osoby. Czuje się to samo szczęście z posiadania kogoś, przy kim można być w pełni sobą, z kim można dzielić smutki i radości. 
Skąd wiedzieć, że to coś więcej niż przyjaźń?
Dokładnie z tego samego źródła, co w życiu "realnym". Myślę, że możemy zrzucić to na karb intuicji. Nagle w głowie pojawia się myśl, że chciałoby się więcej, chciałoby się dotknąć przypadkiem dłonią dłoń tej drugiej osoby, spojrzeć nieco głębiej, dłużej w oczy, sprawdzić, czy z odległości trzech centymetrów pachnie tak samo pięknie, czy jej usta smakują równie dobrze, jak wyglądają. Znacie to, prawda?
W internecie nie jest to możliwe i to jest powód, dla którego uważam, że ta forma miłości jest trudniejsza i bardziej bolesna do zniesienia, niż "realna". To uczucie i jego rozwój polega na rozmowach, rozmowach i jeszcze raz rozmowach. O ile "realnie" około 80% informacji przekazuje się bez używania słów, tak "wirtualnie" ta liczba jest praktycznie równa zeru, jeśli rozmawia się, jedynie pisząc. O wiele więcej się ryzykuje, poruszając temat, sprawdzając, czy druga osoba też. Jeśli czuje to samo, jest wielkie szczęście, jeśli nie, gorycz jak po dostaniu "kosza". 
Największą przeszkodą w internetowej miłości jest odległość. Kilkaset kilometrów sprawia, że w duszy i sercu zagnieżdża się, obok tego wielkiego uczucia, jakiegoś rodzaju smutek. Niemożność spontanicznego spotkania się z daną osobą, wyjścia na spacer, obejrzenia filmu, powoduje cichą, męczącą frustrację, tęsknotę właściwie za tym, co jeszcze nieznane (w przypadku osób, które są przed pierwszym spotkaniem). Bo ile można rozmawiać? Ile tematów można przegadać? Czasami chciałoby się pobyć w przyjemnej ciszy, wymienić kilka spojrzeń i uśmiechów, które przekazałyby o wiele więcej.
Takie uczucia to nieodłączna część uczuć, które narodziły się i trwają w internecie. Z pewnością spotkania w rzeczywistości są dobrym lekarstwem na te niemiłe emocje. Czasami jednak nie jest to takie łatwe.
Przeżyłam takie uczucia dwa razy. 
Pierwsze pomiędzy mną a P. Był to pierwszy chłopak, który zwrócił na mnie uwagę. Wtedy wydawało mi się, że nie ma poza nim świata, dlatego okropnie przeżywałam kłótnie, a potem jeszcze gorzej rozstanie. Z perspektywy czasu myślę, że nawet w rzeczywistości taki związek nie miałby przyszłości — dzieliło nas pięć lat. Byłam jeszcze dzieckiem, podczas gdy on z tego dzieciństwa wyrastał. Wrócił po dwóch latach od zerwania kontaktu, akurat gdy...
...czułam coś więcej do S., również internetowego znajomego. Znaliśmy się od trzech lat, od półtora roku traktowaliśmy się prawie jak parę. Było to o wiele głębsze i dojrzalsze uczucie od poprzedniego. Bardzo miło je wspominam. Przyszło tak naturalnie, powoli, podczas gdy z P. wszystko działo się w zawrotnym tempie. Miałam z S. plany na przyszłość, jak normalna para. Studia w jego mieście, wspólne mieszkanie i żadnych dzieci, bo oboje ich nie znosiliśmy. Czułam się jak księżniczka w bajce. Widziałam napis "i żyli długo i szczęśliwie". 
Ale wszystko pękło jak bańka mydlana. Brakowało mi przytulania się i spontanicznych spacerów, namawiałam go na spotkanie. Mimo obietnic, nie czuł się gotowy. Wtedy znowu pojawił się P. Mówił, że mnie kocha. Na początku się opierałam, potem odkryłam, że uczucia sprzed dwóch lat wcale nie zniknęły, że tylko zepchnęłam je w najgłębszy zakamarek serca. Próbowaliśmy, ale skończyło się tak jak wcześniej, na kłótniach i ostatecznym zerwaniu kontaktu. To samo zrobiłam razem z S. 
I teraz już wiem, że uczucie, które zaistniało za sprawą internetu, jest jak najbardziej prawdziwe, ale to spotkanie się pozwala mu przekształcić się w miłość. Nie ma innej drogi. Bo człowiek potrzebuje bliskości.
Trochę skłamałam tam wyżej, mówiąc, że czułam to dwa razy. 
Spotykam się niedługo z I. Nie pozwoliłam na to, by uczucie rozrosło się zbyt bardzo tylko w internecie. Kiedy się zobaczymy, zadecydujemy, czy to jest miłość, czy po prostu dobrze nam się rozmawia. Taka kolejność jest dobra. Nie odwrotnie. I myślę, że nie można się spieszyć.
Niemniej, bardzo zależy mi na I. Znamy się od trzech lat. Od jakiegoś pół roku to coś więcej. Chciałabym, żeby potwierdziło się to w rzeczywistości. Chciałabym, żeby to była ta osoba. I chciałabym dać sobie radę, razem z nim, z trudnościami, jakie niesie ze sobą odległość, która nas dzieli. Wiem, że będzie trudno, ale wiem też, że mam w sobie dużo zapału. Trzymajcie za mnie (nas) kciuki. Być może wraz z tym blogiem będzie rozwijać się mój pierwszy prawdziwy związek...