Zastanawiałam się ostatnio, po czym widać to, że ktoś jest samotny oraz ile jest takich osób, podobnych do mnie. Na świecie żyje siedem miliardów ludzi, pięćdziesiąt lat temu było o połowę mniej. A mimo wszystko nadal doskwiera nam samotność.
Gdyby można było wejrzeć w czyjąś duszę, zapewne bez większych trudności dałoby się to zauważyć. Niestety, to niemożliwe. Więc jak rozpoznać kogoś samotnego? Czy to się w ogóle czymś objawia, jak grypa?
Może widać to w oczach? Przygaszone, zrezygnowane spojrzenie, oczywiście, może być oznaką samotności. Ale może także wskazywać na smutek.
Usta bez wyrazu? Ani uśmiechnięte, ani wykrzywione na kształt podkowy. Pewnie tak. A może to zwykła obojętność?
Zgarbiona, niepewna postawa? Zwyczajne zmartwienia. Wystarczy mieć jakiś problem, a rozpozna się jego obecność w sylwetce.
Może powinnam cofnąć się do najbardziej istotnej sprawy — czym jest samotność? To emocjonalny stan, którego doświadcza się wskutek różnych czynników — na przykład nie posiadania osoby, której można byłoby się zwierzyć. Samotność to nastrój, niegwałtowny i długotrwały. Towarzyszą mu emocje, właśnie takie, jak opisałam wyżej.
A więc samotność można rozpoznać pośrednio, przez akurat doświadczane emocje, ale nie bezpośrednio. Samotny może być każdy, kto jest smutny. Ale nie każdy, kto jest smutny, czuje się samotny.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wokół jest tyle ludzi. Ja myślę, że wbrew logice (a może jednak nie?) samotność potęguje się w tłumie. Zwłaszcza, jeśli nikogo się nie zna. Gorzej — jeśli wszyscy znają się nawzajem i tylko Ty nie.
Myślę jednak, że samotność jest dobra, oczywiście nie długotrwała. Pozwala mi się wyciszyć, spojrzeć na życie z innej perspektywy. Dostaję mentalnego kopa, żeby z nią walczyć. Zdobywam energię do zmian, podejmowania lepszych decyzji, wybaczania.
Samotność to dobra przyjaciółka, ale zawsze lepszy jest człowiek.